Bawarskie opowieści
Doświadczanie? To nie tylko akumulacja danych, to raczej złożona, emocjonalna i wrażliwa wiedza. Odkrywać ją należy bezpośrednio. Najlepiej poprzez doznawane wrażenia oraz autentyczne przeżycia.
Miasto Bamberg robi wrażenie, które może stać się niezapomnianym. Jednakże, aby tak się stało, trzeba tu być tak samo uważnym, co cierpliwym. Trzeba przejść po brukowanych uliczkach starówki, napatrzeć się na mury pruskie i barokowe fasady budynków dawnych rezydencji patrycjuszy. Stanąć nad rzeką. Wspiąć się na jedno z siedmiu wzgórz. Miasto ma wiele szczęścia, nie ucierpiało podczas wojennej zawieruchy, zachowując urok „starego świata” i pozostając wyjątkowym. Zabytkowe centrum zasłużyło sobie na takowe miano. Bamberg – wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Perła Bawarii, z historią sięgającą tysięcy lat wstecz. Starożytne miasto cesarskie oraz siedziba książąt i biskupów ale też (za rządów księcia Johanna Georga II von Fuchs Dornheim) arena polowania na czarownice.
Odwiedzając Bamberg warto skosztować tutejszej kuchni i koniecznie napić się wędzonego Rauchbier, warzonego według prastarej receptury, przekazywanej od 1516r. Nasza podróż nie ograniczyła się jedynie do turystycznych uciech. Mieliśmy szczęście popatrzeć na Bamberg oczyma jej mieszkańców.
PLANETA GERTRUD
Dom, który przez chwilę stał się naszym domem, stoi przy ruchliwej drodze od bardzo wielu lat. Stoi dumnie w swym barokowym splendorze, choć wokół panoszą się nowoczesne zabudowania. Betonowe, szklane i rozległe. Liczne okna domu okalają jasnozielone, ażurowe okiennice. U jego podnóża rosną kwiaty, brukowana ścieżka prowadzi przez mały ogród wprost na rozległy ganek. Wszędzie – na ścianach, chodniku, pośród gałęzi krzewów i pod dachami – rozłożono, powieszono lub poukładano najdziwniejsze obiekty. Płaskorzeźby, instalacje, malunki na kamieniu lub korze drzewa, powyginane w dziwne pozy metalowe konstrukcje, albo ceramiczne cudeńka o bajecznych kolorach. W oknach domu zamiast firanek wiszą pajęczyny koronek, na schodach, krzesłach, ścianach i sufitach, pomiędzy meblami, w szafkach i na półkach, w łóżkach, łazienkach, nad piecem i na fortepianie, wszędzie mieszka sztuka. Każdy kąt tego domu został przekształcony i wymyślony na nowo. Wchodzimy ostrożnie stawiając stopy, uważamy by niczego nie strącić. Raz po raz przystajemy przed obrazem lub rzeźbą, aby przyjrzeć się jej kolorom, strukturze, wymowie.
Gospodyni ma białe włosy. Już jakiś czas temu skończyła 70 lat. Jej wiek nie ma tu jednak żadnego znaczenia. Kobieta ma drobną, dziewczęcą budowę ciała i gibkie ruchy nastolatki. Nic z jej fizyczności nie zdradza faktu, że urodziła trójkę dzieci. Krząta się podśpiewując, mówi w kilku językach, uśmiecha się szeroko i patrzy prosto w oczy. Zanim siądziemy do stołu posłuchamy muzyki. Jesteśmy z Polski więc oczywiste jest, że zagra nam Chopina. Potem opowie kilka anegdotek z życia jej dzieci, pooprowadza po pokojach, zajrzymy też do jej pracowni.
Gertrud Fuchs – malarka, rzeźbiarka, artystka konceptualna. Matka, pianistka, ogrodniczka, studiuje hebrajskie księgi i czyta Kartezjusza w oryginale. Wszystko jest jej częścią, wszystko jest jej dziełem. Jej sztuka jest jej życiem, a życie sztuką. Nie ma tu żadnego dystansu, żadnego miejsca na fałsz. Przy śniadaniu naszkicuje nasze portery, złapie tę chwilę, która sprawiła, że jestem poruszona i zostawi ślad mojej emocji na kartce papieru. Portret Marka zatytułuje „Occhi allegri e basta”. Z przeglądanych albumów dowiemy się, że to właśnie Gertrud dokonała rysunkowej dokumentacji prac budowlanych na terenie dawnego zakładu przemysłowego przy Magazinstraße. To ona, starsza pani w wełnianej czapeczce, poprosiła kierownictwo o pozwolenie na wejście.
Gdy zakończono prace, zorganizowano wernisaż. Powstał piękny album, kolejny zresztą dokument, niewyczerpanej energii twórczej tej kobiety. Jej planeta orbituje wokół tego, co rzeczywiste i tego, co wyobrażone. Jej świat miesza się w całość, a estetyczna fascynacja jest po prostu wszędzie. Nie mamy wątpliwości – takie doświadczanie życia, na pewno przydaje mu sensowności.
PORTRET LUTNIKA
Żyjemy w świecie technologii. Rozmawiamy z botami, a o rewolucji przemysłowej uczymy kolejne pokolenia. W Bamberg spotkała nas niespodzianka. Stanęliśmy oko w oko z lutnikiem.
Lutnik? Cóż to za zawód, profesja z innej epoki. A jednak jest i ma się dobrze. W Bamberg pracuje człowiek legenda. Każdy szanujący się muzyk zna jego nazwisko. Certyfikowany mistrz. Pasjonat, który para się czymś tak niezwykłym jak tworzenie instrumentów smyczkowych. Altówki, wiolonczele, kontrabasy, viole d`amore i skrzypce historyczne – westchnienie baroku. Stradivarius! Idealne skrzypce o niebywałym brzmieniu, nieśmiertelne relikwie i marzenie wirtuozów. Oglądamy właśnie jeden taki egzemplarz, całkiem niedawno przeszedł renowacje, jeszcze czeka na kolejne tajemne zabiegi. Jakie? Tego zdradzić nie możemy. Tymczasem nabieramy przekonania, że lutnictwo jest jednak czymś więcej niż tylko rzemiosłem. Aby zbudować skrzypce trzeba umieć na nich grać, mieć doskonały słuch i talent muzyczny, zręczność, wysoki poziom sprawności manualnej, wiedzę historyczną i wyobraźnię przestrzenną oraz (jakby tak długa lista umiejętności była dla kogoś wciąż mało wymagająca) należy wykazywać zainteresowanie procesami fizycznymi i chemicznymi, co już ewidentnie zakrawa na alchemię. Istnieją więc ludzkie aktywności, które wielki skok cywilizacyjny mają w głębokim poważaniu i nie bardzo chcą pasować do pośpiesznych czasów. Wielowiekowe rzemiosło lutnicze jest właśnie takie. Tu bity i bajty wydają się nie mieć większego znaczenia.
Thomas van der Heyd – lutnik obeznany z technikami konstrukcji i renowacji instrumentów barokowych, projektant i twórca. Tata trojga dzieci. Jak nikt „czuje drewno”, świetnie rysuje i lubi grać na wiolonczeli. Swoje mistrzowskie skrzypce buduje wyłącznie ze szlachetnych gatunków drewna, sezonowanych przez wiele lat. Dobierając lakiery (odgrywają istotną rolę w akustyce instrumentu) stosuje własne niepowtarzalne receptury. Mówi, że jego zawód to pasja i całe swój czas poświęca rozwojowi. Oddzielenie pracy od życia prywatnego nie jest dla niego ani możliwe, ani wyobrażalne. Czy boi się o przyszłość? Muzyka klasyczna zawsze będzie klasyczną. Coraz bardziej doceniamy jej walory i może niechaj pozostanie elitarna. Nawet jeśli nowoczesne maszyny są w stanie wykonać wiele rzeczy lepiej i szybciej niż człowiek, to i tak nie są w stanie zastąpić umiejętności związanych z tradycyjną produkcją. Brakuje im intuicji i czegoś co najbardziej ludzkie – wyobraźni.
Pracownia lutnicza pachniała cudownie, taka sama była w niej atmosfera. Uśmiechnięty gospodarz, który z entuzjazmem opowiada o tym, jak zamienia przedmioty w instrumenty. Czy to, co człowiek finalnie osiąga przez swoją pracę nie jest jak odcisk? Zapis rytmu struktury ciała i myśli? Ten ślad zyskuje stopniowo wartość autoteliczną, stając się celem własnego spełnienia.
MARMUROWE NOSY
Bamberg przez chwilę była naszym domem. Odjeżdżając, zabraliśmy ze sobą kamiennego gołębia (na znak pokoju), parę skarpetek (by nie chodzić boso), portrety (bezcenny skarb w naszej kolekcji sztuki), całe mnóstwo podarunków, inspirację i wspomnienia. Wiemy, że mamy tutaj przyjaciół, których zawsze możemy odwiedzić. W drodze do Włoch czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka. Wystarczyło minąć Monachium i zjechać z autostrady, kierując się wprost na spektakularny widok szczytów Alp szwajcarskich. Pozostając wciąż na ziemi bawarskiej, zatrzymaliśmy się w niejakim Osterzel.
Pracownia artysty i dom. Drewniany, zbudowany własnoręcznie, deska po desce. Paradoksalnie to nie drewno jest ulubionym materiałem rzeźbiarki, chociaż pracuje również z nim. Gościmy w świecie Marii Rucker.
Aby stworzyć dzieło, Maria tnie, dłutuje, frezuje, szlifuje i poleruje kamień, żłobi go i wydrąża. W ten sposób wydobywa z twardego surowca jego esencje, która nieoczekiwanie staje się plastyczna i delikatna. Oglądamy rzeźby, które są replikami zwierzęcych nosów. Narząd węchu, czuły instrument wykorzystywany przez instynkt, stał się tematem pracy o harmonii i mądrości natury. Nozdrza konia, wilgotny nos wilka, pysk lamy – wyciosany w kamieniu, nie wydają się być wcale zimne i martwe, przeciwnie, dotykamy rzeźby z czułością, podziwiając jak sprytnie artystka dobrała materiał, jego kolor i ziarnistość, że stał się nie tyle estetycznym przedmiotem, co alegorią żywej istoty. Delikatne marmurowe nosy, kojarzą się z zapisem skamielin z ich tajemniczą tożsamością. Artystyczna wizja i pomysłowość wskrzesza pamięć pierwotnych instynktów, przypominając, że oto my wszyscy jesteśmy naturą. Do pracowni jeszcze powrócimy, zostawiamy buty przed schodami i wchodzimy na piętro, gdzie znajduje się część prywatna. Tu czeka na nas gastronomiczny raj. Mamy przecież sezon na szparagi. Dom Marii to jedna wielka przestrzeń z naturalnego drewna. Nie dzieli jej nic, nie ma nawet drzwi do łazienki, intymność zapewnia sporych rozmiarów poster informujący o ostatniej wystawie artystki „Skulptur und Klang”, jaka odbyła się we Freisinger Galerie 13 .
Maria bardzo dobrze mówi po włosku, spędziła wiele czasu w Carrarze, najpierw czerpiąc wiedzę od miejscowych kamieniarzy, potem sama wykładając. W Monachium profesorowie chcieli ją przekonać do modnych materiałów, takich jak stal, beton, czy plastik. Jednak Maria jest wierna swojej wizji. Czterdzieści lat zgłębia tajniki pracy z materiałem jakim jest kamień. Pozwala mu, aby ją inspirował, ujarzmia przypadek i wciąż eksperymentuje. Ostatnio z dźwiękiem. Na pytanie dlaczego wybrała trudność, głośno się śmieje. „Wcale nie pracuję tak ciężko jak myślicie. Niech was nie zwodzi rozmiar i waga marmurowych głazów, ograniczenia są w naszych głowach ” – dodaje Maria manewrując uchwytem ekspresu dźwigniowego. To urządzenie dla koneserów, za pomocą którego można przygotować perfekcyjne espresso.
Jakość naszego życia wybieramy sobie sami. To, co nazywamy rzeczywistością, ostatecznie pochodzi z naszych przekonań. Możemy uwierzyć, że „twardy, ciężki i martwy jest kamień” ale możemy też poddać to pod wątpliwość. Zawsze mamy wybór.
- W treści wykorzystano artykuły zamieszczone w prasie niemieckiej.
- Wartość autoteliczna – wartość sama w sobie, naczelna, zajmująca najważniejsze miejsce w hierarchii wartości. Realizacja tych wartości jest dobrem samym w sobie. Wartości autotelicznej nie ocenia się z punktu widzenia prakseologii, ponieważ jest ona już wartością z powodu swego istnienia.