Historia o tym jak się wzbogacić w bezcenne doświadczenia.
Już Bergson powiadał, że nie da się poznać świata tylko za pomocą rozumu. Nauka, formułując swe prawa i zamykając je w wykresach danych, cyfrach czy definicjach, nigdy nie odda jego dynamiki i złożoności. Prawa rządzące światem lepiej rozpoznaje intuicja. To ona, jako pierwotna część natury, pozwala odkrywać zjawiska niejako od ich środka, ukazując je za pomocą wrażeń, czy przeżyć. Tyle tytułem wstępu.
Nasza ostatnia przygoda zapowiadała się obiecująco. Mieliśmy wielkie oczekiwania wobec pewnego prestiżowego spotkania. Jesteśmy zresztą bardzo wdzięczni jego organizatorom za zaproszenie nas do uczestnictwa.
Rozum mówił:
„Mamy to! Bądźcie efektywni, pracujcie systemowo”.
Intuicja szeptała:
„Tylko właściwe miejsce docenia we właściwy sposób”.
Miejsce było właściwe. Ciekawa aranżacja, wygodne kanapy, obszerny parking, wyszukane oświetlenie, dobra kuchnia i miła obsługa.
Intrygująca była też lista gości. Biznesmeni legitymujący się cyfrą zaopatrzoną w odpowiednią ilość zer. Liczbą, która sytuuje rangę ich przedsięwzięć na wymaganym pułapie. Ludzie skuteczni. Efektywni. Na co dzień zajmujący się wielkimi sprawami, niejako z definicji obdarzeni intelektem, ciekawością, odwagą i intuicją.
Byliśmy niezmiennie ciekawi ponownego spotkania z tym światem. Światem sukcesów, miarą których bywa władza lub stan posiadania. Przygotowaliśmy się więc starannie dbając o profesjonalizm w każdym calu. Były foldery i broszury informacyjne, świetnie jakościowo wydane katalogi. Idąc za głosem rozumu, sięgnęłam po dawną wiedzę. Mam przecież nawet dwa dyplomy ekonomisty i potrafię zaklinać najtwardsze dane. Ujęłam je kwieciście w upojne prognozy, bo jeśli się chce – to można. Zapewniam, że można. Wszystko da się oszacować, nawet intelektualną wartość. Sprawnie wypowiadać też się można, w dowolnym języku, nawet jeśli to bełkot rynkowych metafor.
Był więc i Slajd show – kolorowy i bogaty w treści, z piękną fotorelacją ze światowych wystaw. Przygotowanie go sprawiło mi wielką frajdę. Wszystko to wyświetlane na ogromnych telebimach. No i najważniejsze – z pietyzmem i dbałością o szczegół przygotowana ekspozycja oraz my: zwarci i gotowi. Przygotowani merytorycznie i tryskający entuzjazmem. Dbający o to, aby odpowiednio zapowiedziano naszą tutaj obecność. Uświetnialiśmy przecież to wydarzenie. My i sztuka, jaką chcieliśmy pokazać.
Ludzie przemykali obok nas jakbyśmy byli powietrzem. Potrącali obrazy, nie obdarowawszy ich nawet spojrzeniem. Wciąż gdzieś śpieszący się, wpatrzeni w ekrany swoich komórek, albo skupieni na wewnątrzmózgowej konwersacji z samym sobą. Spięte ramiona, rozbiegany wzrok, kompulsywne odruchy. Przybyli tu zdobyć kolejnego kontrahenta, nawiązać relację, pozyskać klienta. Mistrzowie rezultatów. Zaledwie trzydzieści sekund na autoprezentacje. Zaschnięte gardło, drżący głos. Stres. Pięć minut i przesiadka do kolejnego stolika. Coś im umyka, czegoś zapomnieli. Poziom stresu sprawia, że organizm oszczędza energię. Tak przecież działa biologia naszych ciał. Stres powoduje, że zmysły tępieją, mówimy używając prostszych słów, pocą się nam się ręce. Nie czujemy smaków, nie widzimy. Myślenie konsumuje zbyt dużo kalorii. Trzeba wyeliminować emocje. Wyłączyć zmysły. Spiąć wszystkie mięśnie i przetrwać.
Kogo więc naprawdę poznali nasi biznesmeni? Co zapamiętali z dzisiejszego spotkania? Na szczęście zachowali wizytówki, które ściskają teraz w swych markowych, skórzanych portfelikach. Dostaną też e-mailem tabelkę w Excelu, z listą obecności i nadzieją. Na co?
Po godzinie dotarło do nas, że nasz świat jest odległy od ich świata o całe lata świetlne. Byliśmy na innych planetach bez szans na skrzyżowanie dróg, nawet wtedy, gdy realnie stawaliśmy im na ścieżce, aby poprosić choć o chwilę rozmowy.
Popadliśmy na moment w stan kilkuminutowej frustracji, kiedy kolejny, bardzo elegancki Pan w markowym garniturze, nawiązał z nami wreszcie jakiś kontakt wzrokowy ale zrobił to tylko po to, aby zapytać o drogę do toalety.
Po dwóch godzinach obserwowania niecodziennego widowiska, wyszliśmy w końcu z szoku, opuszczając poziom rozczarowania i odzyskując spokój. Uświadomiliśmy sobie, że nasza obecność tutaj jest bezcennym doświadczeniem, darem i lekcją na przyszłość.
Ludzka uwaga to obecnie towar deficytowy – celowo i z przekąsem posługuję się tym rynkowym określeniem. Nasza rzeczywistość wciąż funkcjonuje niczym wielki supermarket. Hałaśliwie i łapczywie sprzedaje się wygląd, strach i zdrowie. Monetyzuje pomysły i handluje informacją. Coś ma prawo zaistnieć i przyciągnąć uwagę wtedy, gdy może pochwalić się rentownością lub poddać słupkom estymacji. Interesowność jest wciąż miarą przetrwania naszego gatunku. W takiej rzeczywistości nastawionej na zysk, uwaga jest wybiórcza i nakierowana na tych, którzy ten zysk mogą obiecać.
A co z resztą świata? Jaki jest jego kontekst?
Zdaliśmy sobie sprawę, że dla świata tego biznesu nie jesteśmy intratnym kontrahentem. Nie mamy tu czego szukać. Nasz „towar” nie określają mierzalne wskaźniki, bo jak tu prezentować na wykresie poziom zachwytu? Bardzo trudno jest sprzedawać zachwyt. Ale jeszcze trudniej jest wyliczyć sens. Jest w ogóle równanie, które go definiuje?
„Nauka nie myśli” – ostrzegał Heidegger. Zgadzamy się ze słowami niemieckiego filozofa, gdyż podobnie jak on uchwyciliśmy kierunek, w którym dziś podąża bezmyślny człowiek. Człowiek, który im więcej wytwarza, tym bardziej oddala się od własnej istoty i tym większy ogarnia go lęk przed nicością, w jakiej się pogrąża.
Nie było nam dane spotkać się z ludźmi. Rozmawialiśmy zaledwie z kilkoma z nich, nie patrzyli nam w oczy, jakby się bali, że dostrzeżemy ich strach. Być może gdzieś tam, na dnie człowieczeństwa krzyczała intuicja. Byliśmy natomiast tuż obok. Z naszymi obrazami, naszą atencją i ciekawością tego, kim naprawdę są, gdy zdejmą swoje markowe marynarki.
Być może spotkamy się innym razem, w zupełnie innej, mniej pośpiesznej i nieefektywnej rzeczywistości. Być może.